niedziela, 20 maja 2012

Kronika zdziczenia obyczajów odzieżowych

Wiadomo: lepiej już było, ludzkość schodzi na psy, a młode pokolenie nijak ma się do pokoleń minionych, zwłaszcza zaś do naszego, lepiej ułożonego, grzeczniejszego i z większym szacunkiem odnoszącego się do starszych. Tak jest już mniej więcej od czasów Homera i niewiele da się z tym zrobić. Ludzkość sobie mimo niewątpliwego zejścia na psy - radzi.

A jednak - mogę sobie wprawdzie dworować z takich postaw, ale czasem mnie cholera bierze. Dopiero co z wielką pompą dokonano jubileuszowego otwarcia Muzeum Narodowego w Warszawie; był prezydent, minister, dyrektorzy, celebryci, urzędnicy stopnia wszelakiego. Może nie "Bal w operze", ale okazja na którą wypada nie tylko "majtki uprać", ale i wrzucić na grzbiet swój damski czy męski coś licującego z licem piaskowcowym instytucji. Tymczasem zgrzytało, oj, zgrzytało. I nie mówię tu o przesadzie (pani ozdobiona czubem z piórek wyskubanych z koguciego ogona na corocznej "Wystawie Kur Ozdobnych", pan w spódniczce i kapeluszu, przypominający skrzyżowanie Szkota z cadykiem, pani udająca Lejdę Gagę w różowej sukni z trenem z pterodaktylem czy kuszą na twarzy), to bowiem uchodzi w artystowskim światku i przy artystowskiej, bądź co bądź, okazji. Pewien zresztą jestem, że prof. Pomian, organizujący wystawę "Wywyższeni" doskonale był świadomy, kogo zaprasza na otwarcie, i wziął celebrytów artystycznych z całym dobrodziejstwem inwentarza. I garderoby. Ale przepocona, rozpięta pod szyją koszula? Z krótkimi rękawami? Sirjusli? Ściąganie cisnących szpilek i latanie z nimi w garści? Sirjusli? Nie uchodzi to ani obsłudze, ani, tym bardziej, gościom.

Dzięki "Tajnemu" wiemy przynajmniej, kiedy zdziczenie obyczajów odzieżowych się rozpoczęło - mianowicie na przełomie 1931 i 1932 roku, kiedy gmach w Alejach Jerozolimskich (podówczas: w Alei Trzeciego Maja) dopiero się budował. Oto w trzecim z tekstów (pierwszy to uroczy opis nieznanych wówczas izb wytrzeźwień, drugi może spodobać się znawcom łapówek) otrzymujemy zwięzły opis sądowego przypadku:



I tak, przez pobłażliwość sądu grodzkiego w Warszawie, wszystko zaczęło się psuć. I psuje się po dziś dzień. Olaboga!

Za: "Tajny Detektyw" nr 4, rok 2 (24 I 1932)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz