poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Degenerat Popowicz i stare wierszyki

Piotr Popowicz, który rozłupał kamieniem głowę swojej kochanki, mógłby posłużyć za podręcznikowy wprost przykład stopniowej degeneracji: od poczucia zagubienia i niepewności w życiu, przez oszustwa i kradzieże, do brutalnego morderstwa. Nie to jest jednak w jego historii najciekawsze!



Pomijam sąsiednią wzmiankę, że 25-letni szewc zasztyletował 25-letniego kotlarza kolo baru "Pod wróblem" (z głębin rodzinnej pamięci pojawia się tylko wierszyk, starszy zapewne od tego artykułu: Bo najgorsze co się zdarza / całować w tyłek kotlarza / bo się grynszpan nań osadza / i straszliwą śmierć sprowadza.) i od razu przechodzę do meritum: otóż ujęła mnie opowieść o kradzieży przyrządów mierniczych i podawaniu się za inżyniera geodetę, jakby żywcem przepisana z książki.

Literatura i film znają mnóstwo wspaniałych przykładów na to, że "szata czyni człowieka". Z życia wzięty jest słynny przypadek "kapitana z Koepenick": w roku 1906 drobny cwaniaczek Friedrich Voigt po wyjściu z więzienia kupił w sklepie ze starzyzną mundur kapitana, podporządkował sobie oddziałek żołnierzy, wkroczył z nimi do Koepenick, zaaresztował burmistrza, przejął kasę, a następnie pojechał z oddziałem do pobliskiego Berlina; burmistrza polecił odprowadzić na odwach, żołnierzom kupił kiełbaski z piwem, a sam, przebrany w cywilne ubranie, rozpłynął się w tłumie. Ćwierć wieku później powstała sztuka oparta na tej historii - ale już blisko wiek przed "Kapitanem z Koepenick" Zuckmayera Gogol napisał "Rewizora". Tam wprawdzie rewizor przyjeżdża incognito, nie w carskim mundurze odpowiedniej rangi, ale Chlestakow zostaje za niego wzięty właśnie z powodu swojej powierzchowności: wielkomiejskich manier i stroju. W "Gangsterach i filantropach" Michnikowski, wyciągnąwszy w restauracji alkoholomierz, zostaje uznany za inspektora kontroli handlowej - zaczyna więc żyć z łapówek od nieuczciwych restauratorów, dolewających wody do wódki i zmniejszających gramaturę kotleta. Przykłady można mnożyć.

Popowicz, który wyrywał gotówkę "na geodetę" nie jest zatem przypadkiem wyjątkowym - ale bardzo zabawnym; takie oszustwo wymagało bezczelności, elokwencji i pomysłu. I, jakkolwiek nie pochwalam okradania gospodarzy (nawet najbogatszych we wsi), mam dla Popowicza niejaką sympatię. Morderstwo Janczurówny (czy to zatłuczenie kamieniem, czy - jak w innej relacji - zaduszenie) jest na drugiej stronie tej skali: nie wymagało żadnej inteligencji, nie było w niczym zabawne ani pomysłowe. Ohydna zbrodnia na szczególnie życzliwej i pomocnej mu osobie (gdyby wrócić do starych wierszyków, należałoby strawestować: Nawet bił, choć go pieściła, / Józię, co go wykarmiła). Podobną opinię miał też sąd przysięgłych we Lwowie: Popowicz w styczniu 1935 roku został jednomyślnie skazany na karę śmierci przez powieszenie - co było niejaką sensacją, bowiem, jak doniosła łódzka "Republika" od wielu lat jest to pierwszy wyrok tego rodzaju jednomyślny.


Za: "Tajny Detektyw" nr 37, rok 4, 9 IX 1934

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz