sobota, 11 stycznia 2014

Szalony psychiatra, czyli samobójstwo wśród woskowych figur vol. I

Parę dni temu prasę obiegła wieść, że Kim nie rozstrzelał swojego wuja, ale rzucił go psom na pożarcie -wkrótce okazało się, że to dziennikarska kaczka z hongkońskiego tabloidu. W "Tajnym Detektywie" też trafiają się brednie, wyssane z brudnego dziennikarskiego palca - stosunkowo łatwo je poznać. Problem w tym, że życie czasem przerasta fantazję, jak to było w przypadku sprawy dr. Clerambaulta.



Wszystko tutaj śmierdzi zmyśleniem. Tytuł nawiązuje oczywiście do słynnego filmu ekspresjonistycznego, "Gabinetu dr. Caligari" Roberta Wiene. Demoniczny dr Caligari prowadził podwójne życie, jedno jako szacowny dyrektor szpitala dla psychicznie chorych, drugie - jako jarmarczny hipnotyzer, manipulujący wychudzonym somnambulikiem Cezarem, którego skłaniał do popełniania morderstw. Należy pamiętać, że nie był to wówczas zakurzony antyk - wprawdzie w 1934 roku nieme filmy trąciły nieco myszką, a na ekrany wchodziła komedia "Czy lucyna to dziewczyna?", ale od premiery legendarnego ekspresjonistycznego arcydzieła minęło raptem 14 lat, czyli tyle, ile nas dzieli od premier roku 2000: "Prostej historii" Lyncha, "American Beauty" Mendesa czy "Blair Witch Project" (który może jest temu najbliższy jako "wpisujący się w pamięć horror").



Zatem: nawiązanie do słynnego filmu grozy, lekarz o podwójnym życiu, do tego Paryż, stolica światowego zepsucia i rozpusty, gdzie wszelkie dewiacje są możliwe, wreszcie "komnata obłędu", pełna woskowych manekinów, służących szaleńcowi do przedziwnych, paraseksualnych rytuałów. No i, jakżeby inaczej, śmierć samobójcza, spowodowana strachem przed ślepotą. Tylko to sobie wyobraź, czytelniku, wystaw to sobie w głowie, czytelniczko: kilkaset manekinów, przebranych w kosztowne materie - a każdy z manekinów to słynna kobieta: Wirginia, Beatrycze i Kleopatra, ta Kleopatra, w której objęciach w końcu wypali sobie w głowę. Do tego ilustracje: naiwny fotomontaż z leżącymi na podłodze woskowymi głowami i parą przerażonych ludzi, czy kryjący się za kanapą facet podobny do młodego Salvadora Dali (trudno powiedzieć, kogo mają symbolizować, bo nie pasują do żadnego fragmentu artykułu). Jakby powiedział klasyk, "Jest to wielkie ssanie z palca". Problem w tym, że opowieść jest w sporej części prawdziwa - choć akcenty ma mniej sensacyjne, ale za to ciekawsze.


Gaetan Henri Alfred Edouard Leon Marie Gatian de Clerambault (1872-1934) rzeczywiście istniał, co więcej, był wybitnym psychiatrą francuskim, jedynym mistrzem tak słynnego dziś Jacquesa Lacana, i wieloletnim dyrektorem szpitala psychiatrycznego Prefektury Policji.  Prawdą jest również, że z wiekiem tracił wzrok - po nieudanej operacji zaćmy cierpiał na głęboką depresję i faktycznie się zastrzelił (17 listopada 1934, czyli sprawa była świeża), choć raczej nie w objęciach woskowego manekinu. 

To on w 1921 roku jako pierwszy opisał tzw. "Zespół de Clerambaulta" czyli erotomanię (erotomanię w sensie ścisłym, a nie potocznym, gdzie oznacza przesadny pociąg seksualny): zaburzenie polegające na przekonaniu chorego, że obdarzyła go uczuciem jakaś słynna postać. Niezdrowa obsesja przybiera niekiedy formy skrajne, jak stalking, czy nawet zbrodnicze (przykładem niech tu będzie zabójstwo Miss Polski z 1991 roku, Agnieszki Kotlarskiej, którą niezrównoważony wielbiciel zadźgał nożem). Był też autorem złożonego systemu taksonomicznego rozmaitych symptomów psychotycznych, a także - niezależnie od rosyjskiego badacza - opisał zespół automatyzmu psychicznego, zwanego Zespołem Kandinskiego-Clerambaulta. Francuz bazował na obserwacji chorych w paryskim szpitalu policyjnym, Rosjanin - na własnych halucynacjach, które próbował zdiagnozować.

Kandinsky (zbieżność nazwisk ze słynnym malarzem nieprzypadkowa - byli krewnymi) w roku 1877 pod Sewastopolem, w trakcie wojny turecko-rosyjskiej, przeżył omamy i gwałtowne wahania nastroju, które skończyły się próbą samobójczą. Ocalony i zwolniony ze służby wojskowej, opisał objawy: "pseudohalucynacje" (czyli takie halucynacje, które sam chory odbiera jako urojone) i naprzemienne poczucia natłoku myśli i pustki w głowie, połączone z przekonaniem, że jakaś zewnętrzna siła kieruje mózgiem chorego, wykradając z niego myśli lub upychając je tam gwałtownie. Po kilkunastu latach Kandinsky zdiagnozował u siebie nawrót choroby i trafił do Szpitala św. Mikołaja Cudotwórcy w Petersburgu, któremu wcześniej dyrektorował - tam popełnił samobójstwo, zażywając śmiertelną dawkę morfiny. Aż do zgonu notował kolejne symptomy, a jego ostatnie słowa brzmiały: Nie mogę dłużej pisać, bo przestaję widzieć. Światła! Światła!



Zdaje się, że to z tych dwóch źródeł - opisu Zespołu de Clerembaulta i Zespołu Kandinskiego-Clerambaulta - autor artykułu w "Tajnym Detektywie" zaczerpnął przekonanie, że doktor miał omamy oraz że kochał się w słynnych kobietach z dalekiej przeszłości: Kleopatrze, Beatrycze czy Wirginii. To jednak nie koniec zbieżności historii naciągniętej przez żądnego sensacji dziennikarza z historią prawdziwą. Doktor Clerambault miał bowiem rzeczywiście swoją tajemniczą obsesję - ale o tym w następnej notce. 


Za: "Tajny Detektyw" nr 52, rok IV, 23 XII 1934

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz