środa, 15 stycznia 2014

Szalony psychiatra, czyli samobójstwo wśród woskowych figur vol. II

Doktor Clerambault, wybitny psychiatra, mistrz Jacquesa Lacana, był nie tylko lekarzem, ale i artystą. I to właśnie prowadzi nas do jego tajemniczej obsesji i ciemnych sprawek.


Poza psychiatrią zajmował się szerokim polem dziedzin na pograniczu sztuki i nauki: był malarzem, fotografem i etnografem. Zaczynał od pisania poezji, następnie przez dwa lata studiował w paryskiej Szkole Sztuk Dekoracyjnych, ale że pochodził z rodziny sędziowskiej, został zmuszony do wybrania studiów prawniczych; widać, że mu tam nie szło, bo w końcu, wbrew woli ojca, przeniósł się na medycynę. Jednak zainteresowania artystyczne Clerambaulta nie obumarły, przeciwnie, dojrzewały przez lata. Koncentrowały się wokół północnoafrykańskich tkanin, które kolekcjonował i uwieczniał na zdjęciach; był autorem kilku prac na temat ubioru ludów północnej Afryki, wykładał też w paryskiej Akademii Sztuk Pięknych.

Prace badawcze w Afryce zaczął w Tunezji w roku 1910; ranny w trakcie I wojny światowej, trafił na rekonwalescencję do Maroka (1917-19), gdzie przedsięwziął szereg badań etnograficznych i wykonał wiele tysięcy zdjęć (od 6 do 40 tys., źródła różnie podają; w Muzeum Człowieka znajduje się ok. 400 odbitek, podarowanych przez autora) postaci, głównie kobiet, w tradycyjnych strojach. Większość fotografii przedstawia kolejne fazy drapowania ubiorów, niekiedy w niemalże filmowy sposób. Clerambault pisał, że świat arabski odchodzi od drapowania, ubiory są coraz częściej szyte, co łączy się ze zmianą warunków życia, zwłaszcza - z industrializacją i urbanizacją, miał więc poczucie dokumentowania ginącej sztuki.

Wiele wskazuje jednak na to, że jego zainteresowania nie były wyłącznie naukowe. Kochamy głaskać dłonią futro; pragniemy, by jedwab przesuwał się po naszym nadgarstku. Futro za sprawą swej formy wymaga pieszczot aktywnych; jedwab z podobną słodyczą pieści skórę, która staje się pasywna; a potem, powiedzieć można, ujawnia nerwowość swoimi rozdarciami i krzykami - pisał. Fascynowały go draperie - tradycyjne sposoby ich układania, które niosły ze sobą specyficzne znaczenia. Próbował zgłębić, czy sekwencja ruchów, wymagających ułożenia szaty, niosła jakiś przekaz, a zatem czy i powstały w jej wyniku układ fałd był "mówiący". Aby opisać erotyczne własności jedwabiu, stworzył dwa neologizmy: hyfefilia (umiłowanie tkanin) i aptofilia (ekscytacja dotykaną materią). Nie wystarczało mu gromadzenie materiałów i szat: eksponował je na specjalnych manekinach, wykonywanych wedle szczególnych wskazówek. Nie chodziło mu chyba jednak o adorowanie zakwefionych piękności, ale o samą draperię, o układ fałd właśnie - używał ich zresztą w wykładach, choć czasem preferował żywe modelki.

Pośród jego rozlicznych prac naukowych znajdziemy i takie, które odnosiły się bezpośrednio do tej namiętności: Klasyfikacja ubiorów drapowanych (1928), O tkaniu dla chorych (1929), Uwagi o tkactwie chińskim (1932) oraz Kobieca namiętność erotyczna w stosunku do tkanin (1908-10). Ta ostatnia praca jest studium czterech przypadków kobiet, które zostały przyłapane na kradzieży materiału w domach towarowych, a które - jak się okazało w toku badania - dzięki tkaninom uzyskiwaly seksualne spełnienie, jakiego nie dał im żaden mężczyzna. Clerambault stwierdza, że jest to podrzędna forma fetyszyzmu, bo fetyszyzm prawdziwy - znaczące słowa - jest wyłącznie męski, aktywny, a nie kobiecy, pasywny. Fetysz dla kobiety to tylko kawałek materii - rzuca z przyganą - a nie osobowość!


Głosy krytyki odzywały się już w epoce. Po pierwsze Clerambault, łącząc powagę medycyny i władzy policyjnej, nadużywał swojego stanowiska - kazał np. przetrzymywać dłużej atrakcyjne kobiety jeszcze przed postawieniem diagnozy tylko po to, by mógł zrobić im zdjęcia; podawał też, jak mają być w tym celu uczesane. Wykorzystywał chorych, a zwłaszcza chore, w publicznych wykładach (co było przyjęte), nierzadko traktując je w sposób uwłaczający (co już przyjęte nie było). Póki trafiał na biedne kobiety, o które nikt się nie upominał, był bezpieczny - kiedy jednak w szpitalu policyjnym bez nakazu przetrzymywał młodego aktora, który pokłócił się z właścicielką domu o wysokość czynszu, sprawa zrobiła się poważna. Clerambault zachował wprawdzie stanowisko w szpitalu policyjnym, ale Akademia Sztuk Pięknych odwołała jego wykłady. Tuż po jego śmierci surrealista Robert Desnos napisał artykuł, w którym twierdził, że doktor był bardziej chory, niż jego pacjenci (czego odbicie mamy w artykule w "Tajnym Detektywie", być może zresztą jest to przedruk z francuskiej wersji pisma). W roku 1996 Yvon Marciano nakręcił film "Le Cri de la Soie" ("Krzyk jedwabiu") z Marie Trintignant w roli przyłapanej na kradzieży jedwabiu fetyszystki, niepiśmiennej szwaczki, i Sergio Castellitto w roli dr. Gabriela de Villemera, czyli de Clerambaulta, który prze do romansu z pacjentką, swoistego trójkąta między kobietą, mężczyzną a jedwabiem. W istocie niewiele wiadomo o jego seksualnej orientacji - jeden z pierwszych jego biografów przypisywał mu liczne romanse, by zdezawuować plotki o homoseksualizmie Clerambaulta, ale, prawdę mówiąc, brak wiadomości o jakichkolwiek seksualnych relacjach doktora z jedną czy drugą płcią. Tkaniny, jak się zdaje, zupełnie mu wystarczały.


Wersja podana przez "Tajnego Detektywa" była więc zarazem prawdziwa i nieprawdziwa, sensacyjna i niesensacyjna, zależy, czy przykładamy dawne, czy nowe miary. Wiele sądów lekarza, które wtedy uchodziły za neutralne, dziś budziłoby słuszne oburzenie (np. teza, że czarny jest w naturalny sposób sprzymierzeńcem rasy białej w kontaktach z Arabami, podobnie jak pies towarzyszy człowiekowi w walce z lisem - zawsze stanie po stronie człowieka, a nie lisa, choć do lisa z pozoru jest mu bliżej.). Dziennikarz ponaciągał fakty, połączył rozmaite wątki, niekoniecznie zgodnie z prawdą i rozsądkiem, by uczynić historię o samobójstwie i manekinach atrakcyjną w jarmarczny sposób.

Clerambault był tymczasem postacią fascynującą i, bezsprzecznie, chorobliwą, ale nie w tak prosty sposób wszakże, w jaki podawała to brukowa prasa. Należało by do niego przyłożyć czulsze i bardziej wykwintne instrumenty.


Za: "Tajny Detektyw" nr 52, rok IV, 23 XII 1934, Gen Doy, "Drapery: Classicism and Barbarism in Visual Culture"

3 komentarze:

  1. Już nikt tak nie pisze o tkaninach jak Clerambault.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzisiaj nie stwierdziliby choroby, raczej artysta pełną gębą :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie napisany artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.

    OdpowiedzUsuń